Karel Thole – surreapulpa

Karel Thole urodził się 20 kwietnia 1914 roku w Bussum, w Holandii. Matka pochodziła z wielodzietnej, niemieckiej rodziny – miała dziesięcioro rodzeństwa. Ojciec był kolonistą i przemysłowcem w Holendrskich Indiach Wschodnich. Karel dorastał między rodzinnym Bussum i Hilversum, gdzie kształcił się artystycznie. Studiował też na wydziale rysunku w prestiżowym “Rijksmuseum” w Amsterdamie. Na początku kariery zajmował się grafiką komercyjną i plakatem. Robił portrety, murale, czarno-białe ilustracje do książek, projektował okładki. W 1942 roku ożenił się z Elżbietą. Mieli trzy córki i syna – tu mała dygresja: ten ostatni, Ernst Thole, żył tylko trzydzieści kilka lat, ale zdążył zrobić niezłą karierę aktorską we Włoszech. Odegrał wiele skeczy ze swoją super przegięta postacią, występował w filmach jako drag queen – we włoskich szmatławcach w kółko magluje się temat, czy faktycznie był gejem, czy tylko wchodził w rolę. Podobno zmarł nagle z powodu tętniaka, ale tabloidy i tak upierają się, że na AIDS, choć żona Ernsta (nie mieli dzieci) temu zaprzecza.

Po wojnie Karel skupił się na pracy z różnymi wydawnictwami książkowymi. Ograniczenia holenderskiego rynku wydawniczego nie pozwalały jednak Thole’owi w pełni rozwinąć swoich umiejętności (brzmi znajomo, stanął mi przed oczami “Thorgal” na emigracji). W 1958 r. przeniósł się z całą rodziną Włoch, gdzie w tamtym czasie rynek wydawniczy wręcz kipiał. Zamieszkał w Mediolanie i szybko zdobywał popularność jako ilustrator okładek. Jackpot rozbił, gdy powierzono mu stałe zlecenie tworzenia okładek do serii science fiction „Urania”. Przeglądając jej archiwa, mam wrażenie, że zrobił dla nich setki okładek.

Dobre dwadzieścia pięć lat z niewyczerpanej puli jego fantastyczno-surrealistycznych pomysłów powstawały niesamowicie oryginalne w swoim gatunku ilustracje. Jest sci-fi, horror, czarny humor, ale też konkretna dawka surrealistycznych inspiracji. Jego sława we Włoszech powoli roznosiła się na inne europejskie kraje. Trzeba przyznać, że natrzaskał naprawdę mnóstwo obrazów i ilustracji. Za to, o zgrozo, praktycznie nie sposób zdobyć albumu z ich reprodukcjami. Anglojęzyczny nie ukazał się żaden, europejskie mają wyczerpane nakłady od trzydziestu lat.

W drugiej połowie lat osiemdziesiątych, w związku z postępującym pogorszeniem wzroku, Karel znacznie ograniczył aktywność. Zajął się za to nauczaniem. W 1993 roku przeniósł się z żoną do Cannobio nad jeziorem Maggiore. Jakoś uparcie nie chciał przestać pracować. Jego ostatnia okładka do serii „Urania” zdobi numer 1330, wydany w 1998 roku.

Zmarł spokojnie w swoim łóżku w nocy 26 marca 2000 roku. Został zapamiętany jako niezwykle uprzejma i kulturalna osoba. Mówił po holendersku, włosku, niemiecku, angielsku i francusku. Lubił gadać i interesował się wszystkim.

Dla mnie świat z drugiej strony lustra oglądany przez jego soczewkę to była – poważnie – miłość od pierwszego wejrzenia. Ta pływająca perspektywa, trochę przegnite, ale jednak soczyste kolory; wszelkie przeklęte cuda natury i techniki po prostu trafiają w najczulszy punkt.

Horror sci-fi Bonanza
End of Evangelion?

Budda Machine

Wbrew pozorom to nie jest nazwa zespołu grającego psychodelicznego prog rocka tylko termin na prawdziwe urządzenie. Dziś zapoznał mnie z tym fenomenem znajomy z Japonii. Kieszonkowy jukebox, często wyposażony w świecący plastikowy ołtarzyk, odtwarza modlitwy, a raczej inwokacje Nembutsu i folkowe pieśni, głównie chińskie. Taki robotyczny modlitewnik. I przy okazji odjazdowy przedmiot. Mecha-budda występuje w najrozmaitszych modelach.

Ludzkość lubiąca dłubać w elektronice podchwyciła to jako temat na customowanie. Efekt jest conajmniej diabelski.

Nada się też na wysoce natchnioną imprezę z Ultramanem

Budda machine w akcji

Wartościowy materiał edukacyjny. Po japońsku, ale nie szkodzi, chyba nawet lepiej nie rozumieć. Rozpoczyna go mój faworyt jak dotąd.

Może kiedyś dopadnę swoją własną Budda Machine. Póki co roztaczam podziw nad zjawiskiem.

Dręczenie manekina

To the Mannequins

(Howard Nemerov, październik, 1961)

Adorable images,
Plaster of Paris
Lilies of the field,
You are not alive, therefore
Pathos will be out of place.

But I have learned
A strange fact about your fate,
And it is this:

After you go out of fashion
Beneath your many fashions,
Or when your elbows and knees
Have been bruised powdery white,
So that you are no good to anybody—

They will take away your gowns,
Your sables and bathing suits,
Leaving exposed before all men
Your inaccessible bellies
And pointless nubilities.

Movers will come by night
And load you all into trucks
And take you away to the Camps,
Where soldiers, or the State Police,
Will use you as targets
For small-arms practice,

Leading me to inquire,
Since pathos is out of place,
What it is that they are practicing.

Śmierć Manekina

(Ja, 2008)

Ze skóry pożółkłej od przelotnych spojrzeń

Zmęczonej dotykiem wełen i brokatów

Powoli się ulatniał zapach przechowalni

Spadło z peruki kilka włosów zblakłych.

Manekin zadrżał echem cudzych kroków

Jęknął zgrzytem wyginanych stawów

Stuknął o szybę za dużym pierścionkiem

I zastygł w przechyle niezbyt wyszukanym.

Wstydliwie, wśród setek innych manekinów

Wypiętych ponętnie lub wyprostowanych

Oparty leniwie o swoją granicę

Na której współczucie zostawi kółko z pary.

Potrwa to wszystko bardzo krótką chwilę

Ktoś go dostrzeże i spiesznie poprawi

Nic się nie zmieni w bujnej dekoracji

ani spowitej niepewnością sali.

Clovis Trouille pracuje nad syreną w atelier Imansa.

Wymarsz Manekinów

(Ja, posklejane z licealnych notatek – raczej dla wytrwałych)

Manekiny rozświetlone blaskiem,

drgając w amplitudzie pragnień

dźwignęły ciężki wzrok

z tronu niezmienności.

Coś stęknęło w zespoleniu

twardych ciał i sklepień kości.

Wszelką wierność tafli luster

gniecie fala niebezpieczna –

oto wymarsz manekinów!

tętent stóp nieobciążonych

żadną miarą człowieczeństwa.

Kurz z obcasów świat osnuwa

mgłą, a szyba pręży się i pęka.

Na co wzburzona rozmiarem osobliwości

wzbiera tama rzeczywistości

i coś mi szepce – przez dobór

ich rytmicznego klekotu

do pisków opon i huku

wpadających na siebie samochodów.

To informacja w języku zawiłym,

starszym nawet od dialektu z Marsa.

Jedna za drugą, wzdłuż wybiegu,

znika rewia natarczywych szpiegów

z krainy niedoścignionej.

Pośród tej sceny natchnionej

ukryłam się w jasnej witrynie

i czekam cierpliwie na zmiany.

Lata mijają leniwiej

gdy plastik sączy się z rany.

Toshio Saeki – piękno pozbawione trucizny jest nudne

Niedawno zmrł Toshio Saeki, jeden z najbardziej odjechanych japońskich rysowników. Gość, który wnikliwie zbadał każdą możliwą fantazję. Mielił przez swoją estetyczną wrażliwość wszelkie paskudztwa, jakie tylko mogą przyjść człowiekowi do głowy, po czym wypluwał w formie zadziwiająco czystych obrazków. Prostota rysunku, płaskie kolory i twarze pozbawione cierpienia – to wszystko sprawia, że jego występni bohaterowie wydają się niemal uroczy.

Pracując w branży reklamowej, trafiłem na prace Tomiego Ungerera. Było w nich coś niezdrowego. Zrozumiałem wtedy, że piękno pozbawione trucizny jest nudne.

Cytują Toshio w Elephant.

W Japonii, zarówno w przestrzeni publicznej, jak i w sztuce, pokazywanie narządów płciowych jest nielegalne. Stale muszę więc znajdować pomysły na ich ukrycie. Nie uważam tego za utrudnienie. Jestem przekonany, że ukrycie narządów płciowych nie odbywa się ze szkodą dla moich wizji. Może wręcz przeciwnie, w końcu to pobudza wyobraźnię odbiorcy. I choć nie widać ich wyraźnie, zmarły dr Timothy Leary (…) nazwał mnie „mądrym, delikatnym, precyzyjnym, chaotycznym inżynierem erotycznym”

z wywiadu z Saekim przeprowadzonego przez Seana Lennona: http://letspanic.tv/3466-2/

Kiedy byłem małym chłopcem, rysowałem własne kamishibai (dosłownie: teatr obrazkowy) i zabawiłem okoliczne dzieci swoimi występami. Czułem się naprawdę szczęśliwy, widząc jaką radość sprawiaja im moje rysunki, dzieląc z rówieśnikami to doświadczenie. Szczerze mówiąc moje obecne działania za bardzo się od tego nie różnią. Rysuję lęki, grozę, szaleństwo, pożądanie, słodką występność, nutę nostalgii; tu i tam puszczam do widza oczko, by przebudzić przyczajone w jego umyśle duszki. To wszystko są jednak tylko pejzaże ze snów Toshio Saekiego.

j.w.

Jeśli oglądasz sztukę Saekiego bez uwzględniania jej kontekstu kulturowego, możesz być zaniepokojony zawartą w niej przemocą. Tam jednak ludzie jednak rozumieją, że “to tylko kreski na papierze”, cytując R. Crumba. Śladów zamiłowania japońskich artystów do ekstremum, można doszukać się np. na wyjątkowo krwawych XIX-wiecznych rycinach.

Eric Gilbert o Saekim dla bizarrobazar.com

Te XIX-wieczne ryciny to wyjątkowo paskudny odłam ukiyo-e, zwany muzan-e, skupiający się na torturach i morderstwach z historycznych podań albo sztuk kabuki. Poniżej przykłady autorstwa Yoshitoshiego. O specyfice gatunku mowią same za siebie.

Warto mieć z tyłu głowy, że przemieszanie skrajnej przemocy z groteskowym humorem również jest znormalizowane w japońskiej sferze kulturowej. Może to “coping mechanism”, może tradycja, może sposób na oswajanie wszechobecnej w historii tego kraju masakry. Japończycy są do groteski (a nawet ero guro nansensu od “erotic grotesque nonsense”) przyzwyczajeni. Nie wydaje się zarezerwowana wyłącznie dla pokręconych smakoszy, nie szokuje tak, jak u nas. Wręcz w dobrym tonie wydaje się do tej całej brutalności dorzucić lufcik bezpieczeństwa, który ją nieco ośmieszy.

Kto wie, może właśnie dlatego największą karierę Saeki zrobił na zachodzie? Mimo swojej ogromnej popularności za granicą, tylko raz opuścił Japonię. W ogóle rzadko podróżował. Porzuciwszy pracę w agencji reklamowej w Tokio, wiódł niemal pustelny tryb życia w rozpadającej się, górskiej samotni do końca swoich dni.

Niech inni rysują z pozoru piękne kwiaty, rozkwitające w sielskiej, przyjaznej scenerii. Ja staram się uchwycić te żywe, rosnące skrycie w bezwstydnym, niemoralnym śnie. Tak, to tylko sen, a moje obrazy należą do świata fikcji. Nie wszyscy o tym pamiętają.

https://www.bizzarrobazar.com/en/2015/08/12/toshio-saeki/

Grom się nagle stoczył.

Dym zanim frunął, złamany trzasnął jak patyk.

Drgnął nieboskłon jak przerażone oczy,

zanim się rozpadł w szklane, niebieskie kwiaty.

On był już martwy. Nagle wyjęty spod strachu,

uśmiechnięty sztywno i głuchy.

W głębi nieruchomych źrenic

miał rozstawioną partię szachów

obmacywaną przez zdziwione muchy

Krzysztof Kamil Baczyński “Groteska”

Barbarzyński urok Anity Berber

Rozbuchana powojenna obyczajowość, kokaina, wcielenie Salomé, skończona perwersja – takimi hasłami mieniły się powidoki jej chwały. Koneserzy za to wiedzieli, że była po prostu doskonałą tancerką.

(nader luźno potraktowane Źródło)
1921 – Anita na planie Doktora Mabuse.

Na blogu Nitrate Diva czytamy o niej: „Weimarska bogini kabaretu, Anita Berber, prowadziła życie, które i dziś uznano by za skandaliczne. Ucieleśniała dekadencję: była nieszczęśliwą, rozrzutną narkomanką, alkoholiczką, czasem prostytutką. Jej liczne biseksualne romanse i sadomasochistyczne relacje przeszły do legendy. Elektryzująca, awangardowa tancerka, często występowała nago albo nosiła androgeniczne kostiumy. Występowała też w filmach, m.in. “Anders als die Andern” (1919), pierwszym obrazie, który pozytywnie przedstawia relacje homoseksualne. Chodzący wulkan skandali i kreatywnej energii wygasł w 1928 r. w wieku 29 lat”.

Za HILOBROW: Co trzeba zrobić, aby zostać najbardziej skandalicznym wykonawcą w weimarskim Berlinie? ANITA BERBER (1899-1928) miała zamiłowanie do publicznego wychodzenia nago pod osłoną soboli, romansów z zamężnymi kobietami, z sędziami, utrzymywała długotrwały związek z tandemem matki i córki, była uzależniona od kokainy. Lecz nic z powyższych specjalnie jej nie wyróżniało na tle Berlina lat dwudziestych. Nawet nie taniec zatytułowany “Zdeprawowana kobieta i powieszony mężczyzna”, gdzie w kulminacyjnym momencie wciera w siebie spermę straceńca. Nawet nie małpka, którą hodowała jako pupila. Prawdziwym skandalem była jej bezwstydna uciecha z wcielania w życie wszystkich możliwych skaz i zakazanych podniet swojej epoki. (…)

Sceny filmowe z udziałem Anity, kolejno z: filmu fantastycznego Unheimliche Geschichten (1919) i Dr. Mabuse (1922), a na końcu sekwencja z ekspresjonistycznego filmu sci-fi Algol – Tragödie der Macht (1920) z Sebastianem Droste.
1922 – z jednym ze swoich mężów, Sebastianem Droste – poetą, aktorem, tancerzem. Wspólnie odpalili odważną produkcję “Tańce nieprawości, grozy i ekstazy”. Opracowali też książkę pod tym samym tytułem – Die Tänze des Lasters, des Grauens und der Ekstase – zbiór wierszy, rysunków, fotografii (można ją obejrzeć O TU!) Love Story poszło w piach, kiedy w finansowym dołku Sebastian zwiał z biżuterią i futrami Anity do Nowego Jorku.
Henri Chatin-Hofmann – kolejny mąż i partner taneczny Anity. Po jednym z ich występów zanotowano:
„[…] Ta para pachnie niesamowicie, inaczej. Anita jest jak przejrzały banan, który obrany ze skórki roztapia się w dłoniach. Henri przypomina ananasa – ostry, gdy się na niego patrzy, ale rozkrojony na kawałki nabiera osobliwej słodyczy”. (Źródło)
Anita miała w repertuarze taniec pt. Kokaina (do muzyki Saint-Saensa). Przez część występu była naga, co siało zgrozę większą niż samo przedawkowanie.

Po kilku latach działań w duchu artystycznej wolności i ambitnych planów wróciła tam, skąd przyszła, czyli do kabaretu – ponoć przez to, że publicznie znieważyła króla Jugosławii i spędziła sześć tygodni w areszcie. Przez dragi stale brakowało jej środków do życia, a powrót z tak przedłużonej trasy skończył się bankructwem. W rozmowie z Fredem Hildebrandtem (1922) powiedziała:

Tańczymy śmierć, chorobę, ciążę, syfilis, szaleństwo, umieranie, kalectwo, samobójstwo, a i tak nikt nie traktuje nas poważnie.

Aktorka i tancerka, ochrzczona “kapłanką rozpusty”, sekssymbol Weimaru, wymyta z publicznego dyskursu przez nazioli, pamięć o niej wypłynęła na nowo w latach 80. (prawdopodobnie za sprawą filmu Anita – Tänze des Lasters z 1988). Dożyła 29 lat, ale to wystarczyło, by dorobić się reputacji rozpamiętywanej przez stulecie. Zdążyła wystąpić w około 20 niemych filmach, Bóg we ilu spektaklach i nocnych klubach. Pas mal! Wspomnijcie ją czasem oddając się rozpuście.

Raz jeszcze na planie Dr. Mabuse

stwory legendarne: pterodaktyl, centaur, Max Klinger i Grochowiak

Max Klinger, Opus VI – rękawiczka, 1880

W przeciągu słowa


Ponad to wszystko
Co robimy z śmiercią
To ubierając ją w suknie
To w nagość
Ona zostanie wdowim widmem czasu
Owym gwałtownym starzeniem się zmarłych

Jeszcze przedwczoraj był mężczyzną w wieku
Mógł sadzić drzewa jeść rybę zapłakać
W przeciągu słowa
Zapadł się tak nagle
Że dziś rówieśnicy paproci i węgla

Mój ojciec — mówię —
A nie widzę ptaków
Przez niebo ciągnie klucz pterodaktyli

Grochowiak. Źródło: https://pl.wikisource.org/wiki/Wiersze_wybrane_(Grochowiak,_1978)/ca%C5%82o%C5%9B%C4%87

Czułość albo Guliwer


Chodziła po mnie księżniczka z złotą konwią I śniłem
Że podlewa me palce
Aby znów zakwitły

Była drobna Niebieska Za srebrną woalką

Potem śniłem strażników
Kroczących w głąb ust
Na moście zwodzonym języka

Kapral podniósł latarnię
Rozzłocił mi krtań

Wreszcie w muszlach mych dłoni
Wzniesiono kościoły —

W lewym był pogrzeb
W prawym zaślubiny

Leżałem w trwodze
By niczego nie spłoszyć
Mokrym chlupotem
Serca

Stanisław Grochowiak, źródło j.w.
Max Klinger, Opus IV – Centaur Ścigany, 1881

Centaur


Mieć taki zad jak wypolerowana kula
Nogi co rzadko
Ominie je rzeźnik
Ciężar kanapy o stu poduchach
I duszę

Kochać tak żarcie że trzeba trzech miednic
Chucią ogarniać nawet w dębach dziuple
Jak skoczyć to skoczyć z hukiem tarabanu
I marzyć

Nad kwiatkiem śpiewać
Metafizykować
Mówić o Plaucie
Rozmyślać co wstyd

Ludzkość stworzyła ideę Centaura
W dziwnie wnikliwej o sobie zadumie

Stanisłąw Grochowiak, źródło j.w.

“Miesiąc świeci, martwieć leci” – Fritza Hegenbardta i Franka Kirchbacha wizje niesytej śmierci

Fritz Hegenbardt (1864 – 1943) – niemiecki grafik, malarz, akwaforcista (piękne słowo), rzeźbiarz. Najpierw kształcił się na muzyka, ale wbrew ojcu – Profesorowi praskiego konserwatorium – wybrał w końcu Akademię Sztuk Pięknych. Zaczął w Pradze, potem przeniósł się do Monachium, gdzie w 1888 został uczniem Franka Kirchbacha (1859-1912). Faceta, który karierę zaczął malując ściany pałaców w pełne pompy scenki z Wagnerowskich oper i produkował sztychy upamiętniające wielkie wydarzenia historyczne. Finalnie wybrał jednak karierę ilustratora książek gdzie rozwinął swoją estetykę w kierunku alegorycznej groteski.

Fritz Hegenbart, Tücke (Złośliwość), circa 1900. Co ciekawe ten obrazek błędnie przypisuje się Richardowi Mullerowi, którego dotyczył poprzedni wpis.
Fritz Hegenbart – Kunst und Mammon (Sztuka i Mammon), circa 1900. Mammon demon/bożek zysku (stąd “mamona”) ściąga swoimi mackami sztukę na dno.
również Fritz, bez tytułu. Niezły odjazd. Wygląda to bardziej jak kadr z Hellblazera niż przedwojenny niemiecki twór, ale co ja tam wiem?!

Frank Kirchbach, Lenore (1896) – na motywach ballady Gottfrieda Augusta Bürgera

Miesiąc świeci,

martwieć leci,

sukieneczka szach, szach,

panieneczko, czy nie strach?!

fragmenty ballady – całość do przeczytania TU

(…) Koń się wzmaga, nozdrzem pryska,
Noga w niebo piasek ciska.
— „Ha! ot i dom Lenoro!
Umarli jeżdżą skoro.“ —

Wnet widać żelazną bramę,
Któréj twarde rygle strzegły;
Rycerz dotknął, pękły same,
Drzwi się na oścież rozbiegły.
Przebóg! cóż to za zjawienie?
Wkoło krzyże a kamienie!
A mdławy blask miesiąca
O groby się roztrąca.

Rumak ogniem parsknął z garła,
Wspiął się, zarżał, jak grom ryknął,
Ziemia się pod nim rozwarła,
Ogień buchnął, rumak zniknął.
Nagle słychać szelest głuchy,
Z grobów, z góry, tłumne duchy
Wstają, lecą i płyną: —
Cóż ty teraz, dziewczyno?
(…)

W Lenorze, pochądzącej bodaj z XVIII wieku, mamy skatowany przez romantyków motyw dziewoi, porwanej przez ducha poległego na wojnie narzeczonego. A skoro mowa o poległych, popatrzmy na ten bohaterski smentarz:

Frank Kirchbach, Wojowniczy książę Christoph na trupie ostatniego Abensbergera, 1884
Kirchbach, Porwanie Ganimedesa, 1892

A chór duchów tańcząc wkoło,

Tę jéj zcicha piosnkę pieje:

„Cierp, choć z żalu serce pęka.

Straszna Boga zemsty ręka!

Tu zwłoki zginąć muszą —

Boże! miéj wzgląd nad duszą!“

Kirchbach, Die wandelnde Glocke (chodzący dzwon). Serdecznie polecam zapoznać się z tłumaczenim wiersza Goethego: https://www.oxfordlieder.co.uk/song/562 i poniższą pieśnią Loewego.
…na deser jeszcze maska meduzy od Fritza. Miłej niedzieli – niechaj gałęzie pradawnego drzewa poznania i węże grzechu strawią wasze umysły!

Motto patafizyczne

Historia błędów popełnianych przez ludzkość (…) jest dużo cenniejsza niż historia dokonanych przez nią odkryć. Prawda ma charakter jednolity, jej granice są ściśle wytyczone (…), a błąd jest nieskończenie różnorodny w swej istocie. Na tym polu dusza ma wystarczającą ilość przestrzeni, by się rozwijać, by ukazywać swe nieograniczone zdolności i wszystkie swoje piękne, a zarazem intrygujące dzwiactwa i absurdy.

Benjamin Franklin, cytat przytoczony na s. 22 w “Księdze Zwierząt Niemalże Niemożliwych” Caspara Hendersona

Te piękne słowe dedykuję wszystkim czarującym przegrywom, ze sobą włącznie.

Richard Müller, kanibalistyczne kameleony, popędliwe marabuty i inne bestie

1874-1954, syn tkacza, urodzony w krainie Bohemii. W 1888, jako czternastolatek, zaczął naukę malowania porcelany w słynnej miśnieńskiej fabryce. Dwa lata później, bez żadnych środków do życia, zwiał do Drezna, chcąc dostać się na akademię. Został najmłodszym studentem w historii. Max Klinger namówił go, by zajął się akwafortą.

Mój faworyt – Seepferde (koń morski, pocztówka)

Przez 35 lat był profesofrem drezdeńskiej Akademii Sztuk Pięknych. Uczył m.in. Georga Grosza i Otto Dixa. W 1933 objął stanowisko rektora, z którego dwa lata później nazistowki reżim go usunął. Gdzieniegdzie piszą, że za wywrotowe treści w sztuce, a gdzieindziej, że wpisano go przecież na Gottbegnadeten-Liste i wcale nie miał w III Rzeszy źle. Z racji na nieoczywiste związki autora z reżimem, jego prace popadły trochę w zapomnienie. Oglądać je jednak można bez swędzenia sumienia, nic w nich nie nie prowokuje do podobnych rozliczeń. Są groteskowe, erotycznie zawiłe (urocze, jak pokazuje męskość napierającą na dorodne babki – w formie nieporadnych, pokracznych, nieprzystępnych zwierząt), pewnie naćkane symboliką, której nie umiem odczytać, ale pozbawione komentarza społecznego. Przynajmniej te, z którymi przyszło mi się zmierzyć.

Profesor Müller

Carol Wax – “żyw'” w “nieożywionym”

Flecistka, która zakochała się w rytownictwie.

Ur. 1953; absolwentka Manhattan School of Music, badaczka, artystka, wykładowczyni.

To jak obrazuję przedmioty codziennego użytku, odzwierciedla moje osobiste doświadczanie zwyczajności jako nadzwyczajnej. Większość ludzi rzadko myśli o “rzeczach” jakie im towarzyszą, mi nawet najpospolitsze przedmioty wydają się magiczne.

https://archive.is/20120912172827/http://www.ipcny.org/node/688
Press Release, 2017

Często przedstawiam stare sprzęty, urządzenia mechaniczne i tkaniny, bo powtarzalność ich struktur pozwala mi nadać rytm światłocieniom; ich formami łatwo manipulować, by stały się fantasmagoriami. Możliwości uzyskania dramatycznej gry światłem, jakie daje technika mezzotinty, czynią ją idealnym medium do urzeczywistniania moich wizji.

Remington Return, 1997

Choć mój styl łatwo przyporządkować do tradycji obrazowania martwej natury, nie jest to żadnym zabójczym obciążeniem. Przedstawiane przeze mnie obiekty materialne przechodzą transcendencję – próbuję uchwycić, gdzie mieści się “żyw” w “nieożywionym”.

Mr. and Ms. Communication, 2006

Moje obrazy są inspirowane przedmiotami powszechnego użytku, którym przyglądam się jak czującym, mistycznym istotom. Szczególnie fascynują mnie urządzenia zabytkowe i te o formach przypominających organiczne – celowo przesadnie je przerysowuję, by wydały się fantastyczne, monumentalne. Tak jak XVII-wieczne holenderskie martwe natury symbolizują nietrwałość życia i piękna, ja przedstawiam przestarzałe maszyny jako ikony przemijających technologii i trendów konsumenckich. Badam przy tym ewolucję postrzegania przedmiotu. To, jak sztuczka techniczna, przez artefakt, staje się w końcu sztuką.

http://www.carolwax.com/statement
Under Wraps, 2008
Cytaty pochodzące z wypowiedzi Carol przetłumaczono z miłości, niekomercyjnie, na powszechny użytek.