Toshio Saeki – piękno pozbawione trucizny jest nudne

Niedawno zmrł Toshio Saeki, jeden z najbardziej odjechanych japońskich rysowników. Gość, który wnikliwie zbadał każdą możliwą fantazję. Mielił przez swoją estetyczną wrażliwość wszelkie paskudztwa, jakie tylko mogą przyjść człowiekowi do głowy, po czym wypluwał w formie zadziwiająco czystych obrazków. Prostota rysunku, płaskie kolory i twarze pozbawione cierpienia – to wszystko sprawia, że jego występni bohaterowie wydają się niemal uroczy.

Pracując w branży reklamowej, trafiłem na prace Tomiego Ungerera. Było w nich coś niezdrowego. Zrozumiałem wtedy, że piękno pozbawione trucizny jest nudne.

Cytują Toshio w Elephant.

W Japonii, zarówno w przestrzeni publicznej, jak i w sztuce, pokazywanie narządów płciowych jest nielegalne. Stale muszę więc znajdować pomysły na ich ukrycie. Nie uważam tego za utrudnienie. Jestem przekonany, że ukrycie narządów płciowych nie odbywa się ze szkodą dla moich wizji. Może wręcz przeciwnie, w końcu to pobudza wyobraźnię odbiorcy. I choć nie widać ich wyraźnie, zmarły dr Timothy Leary (…) nazwał mnie „mądrym, delikatnym, precyzyjnym, chaotycznym inżynierem erotycznym”

z wywiadu z Saekim przeprowadzonego przez Seana Lennona: http://letspanic.tv/3466-2/

Kiedy byłem małym chłopcem, rysowałem własne kamishibai (dosłownie: teatr obrazkowy) i zabawiłem okoliczne dzieci swoimi występami. Czułem się naprawdę szczęśliwy, widząc jaką radość sprawiaja im moje rysunki, dzieląc z rówieśnikami to doświadczenie. Szczerze mówiąc moje obecne działania za bardzo się od tego nie różnią. Rysuję lęki, grozę, szaleństwo, pożądanie, słodką występność, nutę nostalgii; tu i tam puszczam do widza oczko, by przebudzić przyczajone w jego umyśle duszki. To wszystko są jednak tylko pejzaże ze snów Toshio Saekiego.

j.w.

Jeśli oglądasz sztukę Saekiego bez uwzględniania jej kontekstu kulturowego, możesz być zaniepokojony zawartą w niej przemocą. Tam jednak ludzie jednak rozumieją, że “to tylko kreski na papierze”, cytując R. Crumba. Śladów zamiłowania japońskich artystów do ekstremum, można doszukać się np. na wyjątkowo krwawych XIX-wiecznych rycinach.

Eric Gilbert o Saekim dla bizarrobazar.com

Te XIX-wieczne ryciny to wyjątkowo paskudny odłam ukiyo-e, zwany muzan-e, skupiający się na torturach i morderstwach z historycznych podań albo sztuk kabuki. Poniżej przykłady autorstwa Yoshitoshiego. O specyfice gatunku mowią same za siebie.

Warto mieć z tyłu głowy, że przemieszanie skrajnej przemocy z groteskowym humorem również jest znormalizowane w japońskiej sferze kulturowej. Może to “coping mechanism”, może tradycja, może sposób na oswajanie wszechobecnej w historii tego kraju masakry. Japończycy są do groteski (a nawet ero guro nansensu od “erotic grotesque nonsense”) przyzwyczajeni. Nie wydaje się zarezerwowana wyłącznie dla pokręconych smakoszy, nie szokuje tak, jak u nas. Wręcz w dobrym tonie wydaje się do tej całej brutalności dorzucić lufcik bezpieczeństwa, który ją nieco ośmieszy.

Kto wie, może właśnie dlatego największą karierę Saeki zrobił na zachodzie? Mimo swojej ogromnej popularności za granicą, tylko raz opuścił Japonię. W ogóle rzadko podróżował. Porzuciwszy pracę w agencji reklamowej w Tokio, wiódł niemal pustelny tryb życia w rozpadającej się, górskiej samotni do końca swoich dni.

Niech inni rysują z pozoru piękne kwiaty, rozkwitające w sielskiej, przyjaznej scenerii. Ja staram się uchwycić te żywe, rosnące skrycie w bezwstydnym, niemoralnym śnie. Tak, to tylko sen, a moje obrazy należą do świata fikcji. Nie wszyscy o tym pamiętają.

https://www.bizzarrobazar.com/en/2015/08/12/toshio-saeki/

Grom się nagle stoczył.

Dym zanim frunął, złamany trzasnął jak patyk.

Drgnął nieboskłon jak przerażone oczy,

zanim się rozpadł w szklane, niebieskie kwiaty.

On był już martwy. Nagle wyjęty spod strachu,

uśmiechnięty sztywno i głuchy.

W głębi nieruchomych źrenic

miał rozstawioną partię szachów

obmacywaną przez zdziwione muchy

Krzysztof Kamil Baczyński “Groteska”

“Miesiąc świeci, martwieć leci” – Fritza Hegenbardta i Franka Kirchbacha wizje niesytej śmierci

Fritz Hegenbardt (1864 – 1943) – niemiecki grafik, malarz, akwaforcista (piękne słowo), rzeźbiarz. Najpierw kształcił się na muzyka, ale wbrew ojcu – Profesorowi praskiego konserwatorium – wybrał w końcu Akademię Sztuk Pięknych. Zaczął w Pradze, potem przeniósł się do Monachium, gdzie w 1888 został uczniem Franka Kirchbacha (1859-1912). Faceta, który karierę zaczął malując ściany pałaców w pełne pompy scenki z Wagnerowskich oper i produkował sztychy upamiętniające wielkie wydarzenia historyczne. Finalnie wybrał jednak karierę ilustratora książek gdzie rozwinął swoją estetykę w kierunku alegorycznej groteski.

Fritz Hegenbart, Tücke (Złośliwość), circa 1900. Co ciekawe ten obrazek błędnie przypisuje się Richardowi Mullerowi, którego dotyczył poprzedni wpis.
Fritz Hegenbart – Kunst und Mammon (Sztuka i Mammon), circa 1900. Mammon demon/bożek zysku (stąd “mamona”) ściąga swoimi mackami sztukę na dno.
również Fritz, bez tytułu. Niezły odjazd. Wygląda to bardziej jak kadr z Hellblazera niż przedwojenny niemiecki twór, ale co ja tam wiem?!

Frank Kirchbach, Lenore (1896) – na motywach ballady Gottfrieda Augusta Bürgera

Miesiąc świeci,

martwieć leci,

sukieneczka szach, szach,

panieneczko, czy nie strach?!

fragmenty ballady – całość do przeczytania TU

(…) Koń się wzmaga, nozdrzem pryska,
Noga w niebo piasek ciska.
— „Ha! ot i dom Lenoro!
Umarli jeżdżą skoro.“ —

Wnet widać żelazną bramę,
Któréj twarde rygle strzegły;
Rycerz dotknął, pękły same,
Drzwi się na oścież rozbiegły.
Przebóg! cóż to za zjawienie?
Wkoło krzyże a kamienie!
A mdławy blask miesiąca
O groby się roztrąca.

Rumak ogniem parsknął z garła,
Wspiął się, zarżał, jak grom ryknął,
Ziemia się pod nim rozwarła,
Ogień buchnął, rumak zniknął.
Nagle słychać szelest głuchy,
Z grobów, z góry, tłumne duchy
Wstają, lecą i płyną: —
Cóż ty teraz, dziewczyno?
(…)

W Lenorze, pochądzącej bodaj z XVIII wieku, mamy skatowany przez romantyków motyw dziewoi, porwanej przez ducha poległego na wojnie narzeczonego. A skoro mowa o poległych, popatrzmy na ten bohaterski smentarz:

Frank Kirchbach, Wojowniczy książę Christoph na trupie ostatniego Abensbergera, 1884
Kirchbach, Porwanie Ganimedesa, 1892

A chór duchów tańcząc wkoło,

Tę jéj zcicha piosnkę pieje:

„Cierp, choć z żalu serce pęka.

Straszna Boga zemsty ręka!

Tu zwłoki zginąć muszą —

Boże! miéj wzgląd nad duszą!“

Kirchbach, Die wandelnde Glocke (chodzący dzwon). Serdecznie polecam zapoznać się z tłumaczenim wiersza Goethego: https://www.oxfordlieder.co.uk/song/562 i poniższą pieśnią Loewego.
…na deser jeszcze maska meduzy od Fritza. Miłej niedzieli – niechaj gałęzie pradawnego drzewa poznania i węże grzechu strawią wasze umysły!

Richard Müller, kanibalistyczne kameleony, popędliwe marabuty i inne bestie

1874-1954, syn tkacza, urodzony w krainie Bohemii. W 1888, jako czternastolatek, zaczął naukę malowania porcelany w słynnej miśnieńskiej fabryce. Dwa lata później, bez żadnych środków do życia, zwiał do Drezna, chcąc dostać się na akademię. Został najmłodszym studentem w historii. Max Klinger namówił go, by zajął się akwafortą.

Mój faworyt – Seepferde (koń morski, pocztówka)

Przez 35 lat był profesofrem drezdeńskiej Akademii Sztuk Pięknych. Uczył m.in. Georga Grosza i Otto Dixa. W 1933 objął stanowisko rektora, z którego dwa lata później nazistowki reżim go usunął. Gdzieniegdzie piszą, że za wywrotowe treści w sztuce, a gdzieindziej, że wpisano go przecież na Gottbegnadeten-Liste i wcale nie miał w III Rzeszy źle. Z racji na nieoczywiste związki autora z reżimem, jego prace popadły trochę w zapomnienie. Oglądać je jednak można bez swędzenia sumienia, nic w nich nie nie prowokuje do podobnych rozliczeń. Są groteskowe, erotycznie zawiłe (urocze, jak pokazuje męskość napierającą na dorodne babki – w formie nieporadnych, pokracznych, nieprzystępnych zwierząt), pewnie naćkane symboliką, której nie umiem odczytać, ale pozbawione komentarza społecznego. Przynajmniej te, z którymi przyszło mi się zmierzyć.

Profesor Müller