Karel Thole urodził się 20 kwietnia 1914 roku w Bussum, w Holandii. Matka pochodziła z wielodzietnej, niemieckiej rodziny – miała dziesięcioro rodzeństwa. Ojciec był kolonistą i przemysłowcem w Holendrskich Indiach Wschodnich. Karel dorastał między rodzinnym Bussum i Hilversum, gdzie kształcił się artystycznie. Studiował też na wydziale rysunku w prestiżowym “Rijksmuseum” w Amsterdamie. Na początku kariery zajmował się grafiką komercyjną i plakatem. Robił portrety, murale, czarno-białe ilustracje do książek, projektował okładki. W 1942 roku ożenił się z Elżbietą. Mieli trzy córki i syna – tu mała dygresja: ten ostatni, Ernst Thole, żył tylko trzydzieści kilka lat, ale zdążył zrobić niezłą karierę aktorską we Włoszech. Odegrał wiele skeczy ze swoją super przegięta postacią, występował w filmach jako drag queen – we włoskich szmatławcach w kółko magluje się temat, czy faktycznie był gejem, czy tylko wchodził w rolę. Podobno zmarł nagle z powodu tętniaka, ale tabloidy i tak upierają się, że na AIDS, choć żona Ernsta (nie mieli dzieci) temu zaprzecza.
Po wojnie Karel skupił się na pracy z różnymi wydawnictwami książkowymi. Ograniczenia holenderskiego rynku wydawniczego nie pozwalały jednak Thole’owi w pełni rozwinąć swoich umiejętności (brzmi znajomo, stanął mi przed oczami “Thorgal” na emigracji). W 1958 r. przeniósł się z całą rodziną Włoch, gdzie w tamtym czasie rynek wydawniczy wręcz kipiał. Zamieszkał w Mediolanie i szybko zdobywał popularność jako ilustrator okładek. Jackpot rozbił, gdy powierzono mu stałe zlecenie tworzenia okładek do serii science fiction „Urania”. Przeglądając jej archiwa, mam wrażenie, że zrobił dla nich setki okładek.
Dobre dwadzieścia pięć lat z niewyczerpanej puli jego fantastyczno-surrealistycznych pomysłów powstawały niesamowicie oryginalne w swoim gatunku ilustracje. Jest sci-fi, horror, czarny humor, ale też konkretna dawka surrealistycznych inspiracji. Jego sława we Włoszech powoli roznosiła się na inne europejskie kraje. Trzeba przyznać, że natrzaskał naprawdę mnóstwo obrazów i ilustracji. Za to, o zgrozo, praktycznie nie sposób zdobyć albumu z ich reprodukcjami. Anglojęzyczny nie ukazał się żaden, europejskie mają wyczerpane nakłady od trzydziestu lat.
W drugiej połowie lat osiemdziesiątych, w związku z postępującym pogorszeniem wzroku, Karel znacznie ograniczył aktywność. Zajął się za to nauczaniem. W 1993 roku przeniósł się z żoną do Cannobio nad jeziorem Maggiore. Jakoś uparcie nie chciał przestać pracować. Jego ostatnia okładka do serii „Urania” zdobi numer 1330, wydany w 1998 roku.
Zmarł spokojnie w swoim łóżku w nocy 26 marca 2000 roku. Został zapamiętany jako niezwykle uprzejma i kulturalna osoba. Mówił po holendersku, włosku, niemiecku, angielsku i francusku. Lubił gadać i interesował się wszystkim.
Dla mnie świat z drugiej strony lustra oglądany przez jego soczewkę to była – poważnie – miłość od pierwszego wejrzenia. Ta pływająca perspektywa, trochę przegnite, ale jednak soczyste kolory; wszelkie przeklęte cuda natury i techniki po prostu trafiają w najczulszy punkt.


Okładka do powieści “Wind in the Door” (Przeciąg w Drzwiach, Madeleine L’Engle) z 1980. Autora nie podano i trawają ożywione dywagacje kto nim byl. Po cichu podejrzewam Karela, ale to tylko moje domysły.
Wieżowce żywcem z filmu “Cool World” – ciekawe, co było pierwsze?